tu właśnie siedzę. w maku. ponieważ w piątek, czyli całe wieki temu, padł mi modem. internet na abonament niby zajebista sprawa, bo nie trzeba kraść z nikąd, szlajać się po free-spot'ach ani też kupować małowydajnych kart do lapka - ale jak widać też zawodzi ;C
poczatkowo myślałam, że to moja wina. zazwyczaj jak coś się w komputerze pierdoli to nie dlatego, że technika mnie nie kocha (chociaż ewidentnie nie kocha) ale właśnie dlatego, że coś mi się samo nacisnęło/samo upadło/samo wylało/samo wyłączyło albo nie mam pojecia jak to się (SAMO) stało.
odetchnęłam z ulgą, kiedy okazało się, że to jednak modem nawalil - wyjątkowo nie ja. Aczkolwiek teraz, z perspektywy czasu, myślę, że byłoby łatwiej gdybym to jednak sama zepsuła. Łatwiejsze do ogarnięcia, aniżeli dzwonienie do kolesia, który zamawiał neta, proszenie go zeby znalazł papiery i zapierdalanie do biura telenora domagajać się naprawienia modemu albo wymiany. Jeszcze nie opierdalałam ludzi od internetu po angielsku, ale założę się, że polskie 'kurwa' zrozumieją bez większych trudnośći. damy radę.
niestety nie spotykamy się w makdonalds, misie. bo Was tu nie ma. ani ciałem, ani duchem. Dziwne, pewnie uskuteczniacie jakieś eventy, skoro Was w niedzielne popoludnie na necie nie ma. dziwne, dziwne bardzo.
Stasznie szybko strzelił mi ten miesiąć, poważnie. Mam nadzieje, że z kolejnymi będzie podobnie. Chcę już być w Wawje i zacząć żyć moim życiem naprawdę. To tutaj taktuję jako etap przejściowy, bo pomimo tego, że możliwośći zostania na stałe są, to jednak serduszko mnie jeszcze do niewdzięcznej Polszy trochę ciągnie. Chciałabym fruwać po świecie, a jak. Ale chyba miło mieć jakąś bazę, stały punkt wypadowy, nazywany czasem domem.
ZAGADKA DNIA: zagnijcie KTO nie miał papierocha w ustach od poniedziałku, czyli już prawie tydzień ?
dzisiaj, czyli w niedzielę, jeszcze sobie pofolguję - ale od poniedziałku muszę zacząć uwazać i nie wsadzać wszystkiego zjadliwego do mordy, nawet jeśli mnie ssie. Bo co z tego, że pachnąco-niepaląca, skoro skończę tak: